— Trudno wiedzieć, sznurując usta — odparła informatorka...
Winnicka pożegnała ją raz jeszcze dziękując i prosząc, jeżeliby coś więcej się dowiedziała o p. Aurelim, aby jej udzieliła...
— Ja dla niego nic zrobić nie mogę — dokończyła wyraziście — ale przez stosunki w świecie, możeby mu pomódz się udało, znaleść może jakie zajęcie, gdyby nie był zbyt wymagającym.
Odwróciła się już wychodząca p. Salomea.
— On! nie wymagającym! ale jemu wszystkiego mało — choć nie ma nic...
Wieczór u Barszewskiego był jakby powrotem do dawniejszego trybu życia. P. Aureli dał się pociągnąć. Wprawdzie do siebie nie zapraszał, bo kredytu już nie miał, ale biernie się poddawał wpływowi tak zwanych przyjaciół. Jednego wieczora z tą obojętnością rozpaczliwą, która mu znowu strychninę poddawała jako epilog w ostatku, z kilką rublami w kieszeni siadł grać... Wygrywał, umiał korzystać z szansy, ożywił się i nadzwyczaj szczęśliwie zdobywszy kilkaset rubli, z niemi wszedł spokojny na drogę porzuconą, mówiąc sobie:
— Co mi tam! Na strychninę czas zawsze...
Twarz mu się wyjaśniła, powierzchownie był to niby dawny ów p. Aureli, dobry i wesoły koleżka, lecz w istocie czuł w sobie, że innym był.
Nie przeżywa się takiego przesilenia, jakie on przetrwał — nie doznając jego skutków... Miał
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.