Aurelkiem, jużeśmy po tobie Requiem śpiewać mieli, tak chodziłeś przez czas jakiś nachmurzony i kwaśny.
Zatrzymał go.
— Czekaj, musimy z tego twojego usposobienia korzystać, chodź do mnie, kilka osób się spodziewam na djabełka...
Żabcowi zdawało się, że w tej chwili kuszący go djabeł, nie był w miejscu, gdy właśnie potrzeba było się rozmyśleć poważniej i gotować do reformy życia — ale zarazem pomyślał sobie, że pedantem być nie należało, i że raz jeden zagrać i zabawić się nie ciągnęło za sobą żadnych następstw.
Chciał się wymawiać, Barszewski go chwycił pod rękę i nie puszczał.
— Dajże pokój — ani słowa, chodź... Będzie u mnie Wołyniak, ziemlak, pułkowik D. i marszałek Z., oba dobrzy do wybitej i wypitej, ludzie naszego obozu... Zabawimy się doskonale... Do gry nadto grubej nie dopuszczę, choć oni zwykli są do niej...
Choć nie zupełnie rad temu zwrotowi, Żabiec dał się pociągnąć. Coś go w sumieniu łaskotało — ale przemógł się. Raz jeden! co u licha!!
Wszedł więc z gospodarzem do niego wnosząc tu swój dobry humor.
Widok przygotowań do wieczerzy, butelek, łakoci, stolików do gry itp., obudzając wspomnienia... zrodził jakieś tęskne uczucie w nim, żal po
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.