tych orgjach młodości. Teraz począć się miało życie serjo, smutne, nudne, oszczędne, bez promyka jaśniejszego... terre a terre! Westchnął tajemnie.
Perspektywa grzebania się w papierach, w rachunkach, kłócenia, zagadzania sporów, łamania głowy nad kwestjami, których on nie bardzo rozumiał — nie wydawała mu się wesołą.
— Do licha — rzekł w duchu — gdyby panna Klotylda nie była tak starą i śmieszną — najprostszą byłoby rzeczą ożenić się psu oczy sprzedawszy i — prowadzić życie spokojne jak u Boga za piecem.
Te smutne uwagi przerwał Barszewski żądając rad co do wieczerzy... wina, porządku podawania potraw — bo w tych rzeczach Aureli stanowił powagę.
Goście się powoli schodzić zaczynali, a Żabiec zaprezentowany, ze stanowczością dawnych dni gospodarował już i komenderował. Humor mu wrócił wyśmienity.
Stworzono natychmiast djabełka, gdyż właściwie on był celem tego wieczornego zebrania. Żabiec zrazu odmówił — w istocie nie miał tyle pieniędzy aby módz zasiąść z graczami tego kalibru...
Barszewski mu się do ucha nachylił.
— Niemasz pewnie przy sobie pieniędzy, bom cię na drodze pochwycił. Chcesz jakie dwadzieścia półimperjałów to ci służę...
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.