Żabiec się zawahał, ale pokusa była zbyt wielka... Cóżby szkodziło wygrać, a w grze zwykle miewał szczęście. Nie odpowiedział nic, a gospodarz zrozumiawszy to, przyniósł mu rulonik i wetknął nieznacznie...
Ani pułkownika, ani marszałka nie znał Żabiec wcale, oba ludzie bardzo bogaci, nawykli byli do gry ogromnej. Nie wydawało się niczem nadzwyczajnem widywać tych panów wygrywających lub przegrywających dosyć obojętnie po kilkanaście tysięcy rubli...
Na tę skalę grywano w Dubnie czasu kontraktów.
Barszewski, chociaż z obawą, ale dotrzymywał im nieraz placu. Dnia tego nie zdawało się zanosić na nic tak zamaszystego, chociaż gra poczęła się od stawki już wcale przyzwoitej.
Żabiec choćby ostatni grosz przegrywał, nigdy tego, co się zowie kontenansem, nie tracił. Podrażnienie po nim poznać tylko było można z tego, że wesołością przesadzał.
Pierwsze początki poszły nie czyniąc wielkiej różnicy... Żabiec trochę przegrał... — ale zaraz w następnych taljach szczęście mu szalenie służyć zaczęło, a miał ten dobry system, że z niego korzystał śmiało...
Po obrachunku wygrana jego okazała się znaczącą...
Nie podobna było poprzestać grać... ani nawet pomyśleć o tem mógł wygrywający.
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.