Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

Pułkownik zwykle szczęśliwy, dziś mocno nadszarpnięty, niecierpliwił się. Nie szło mu o pieniądze, ale nie lubił gdy mu prawiono kondolencje, albo grę jego krytykowano...
Zawzięto się więc goręcej daleko. Marszałek, gadatliwy, palił się, paplał i jątrzył pułkownika. Aureli z krwią zimną placu dotrzymywał. Umiejętna gra, temperament szczęśliwy, zresztą karta sprzyjająca mu cudownie, uczyniły go królem dnia tego. Zabrane z kolei pule stanowiły już kilkaset imperjałów przed wieczerzą.
Humory gości trochę sposępniały, Żabiec nie okazywał też wesołości z tryumfu swego, a gotów był do wszelkich ustępstw z taką uprzejmością, iż mu nic zarzucić nie było podobna.
Doskonałe wina przy wieczerzy nieco gości orzeźwiły, pułkownik posłał po pieniądze do domu. Zabierano się ciągnąć dalej, a Żabiec się cofnąć nie mógł.
Wygrana była znaczna, ale z wielu względów ambarasującą przez toż samo. Przyzwoitość wymagała, gdyby się przy niej utrzymał p. Aureli, zaprosić nazajutrz do siebie i okazać choćby gotowość dania odwetu.
Pocieszał się tem, że po wieczerzy mogła zmienić się szansa. Jakoż pułkownik miejsce sobie wybrał inne, utrzymując że siedział pod belką, a Żabcowi dostało się owe nieszczęśliwe.
Zaczęto grać wesoło. O wysokość stawek nie podobna było się sprzeczać, bo Aureli wygrywał