Znalazł się więc p. Aureli z małą różnicą na tym samym punkcie, na którym był przed tą chwilą stanowczą, gdy licho przyniosło mu ową Salusię...
W dodatku nudził się...
Przez cały tydzień nudy te nosząc z sobą po mieście, usiłując rozrywać po dziecinnemu, znużony, znękany, już chciał się dać zaprosić gdzieś na wieś, aby uniknąć zabijającej jednostajności, gdy — jednego dnia... niespodzianie spotkał w ulicy przejeżdżającą hrabinę Eleonorę w grubej żałobie po matce.
Więc — powróciła już!
Niespokojny — zburzony znowu poleciał na Mokotowską ulicę, potrzebując być sam i rozmyśleć się czy — nie mógł... czy nie powinien był, teraz — gdy nic nie przeszkadzało — przynajmniej dać znaku życia, złożyć choćby bilet u niej?!
Stosunki od lat tylu były zerwane... Miał że je odnowić i okazać, że się nigdy ich nie wyrzekł dobrowolnie i tylko dla matki zmuszonym był się oddalić?
Kochał ją jeszcze — tak — ale ona!
Oczy jej, gdy się spotykali czasami, z daleka, zdawały się mówić, iż niezupełnie zapomniała o nim!
Godziło się spróbować!
Wahał się i — nie wiedział...
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.