Wprawiło go to w rodzaj gorączki. W tej sprawie nawet nikogo się radzić nie mógł...
Przez dni kilka bił się tak z sobą. Poszedł się dowiedzieć o adres... Myślał jeszcze... Przygotowany do odwiedzin tych, wyszedł... i powrócił z niczem. Nie miał odwagi.
Przyszło mu na myśl, że iść teraz po śmierci matki było niejako obwinić nieboszczkę — którą córka opłakiwać musiała... Znajdował to niedelikatnem.
Wolałby był po raz pierwszy się spotkać w miejscu jakiem neutralnem i tam się jej przypomnieć. Powróciwszy do domu — czynił sobie natychmiast wyrzuty, że delikatność była przesadzoną i wmówił sobie, że powinien był pójść — ale tego dnia godzina już była spóźniona.
A zatem — jutro...
Nie wyszedł już dnia tego leżąc w szlafroku na łóżku. Po południu Rzepski oznajmił, że przyszła panna Salomea, nie kazał jej wpuszczać, ale — nie pytała o pozwolenie. Wcisnęła się nieproszona...
Przyjął ją prawie grubjańsko.
— Przyszłaś się dowiedzieć, czym się nie struł? a no — nie — i już o tem nie myślę... Bądź spokojna... i wypuść mnie z opieki...
— Otoż to wdzięczność! — szepnęła stara panna.
— Za co ja mam być wdzięczen! nie rozumiem.
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.