Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabina słuchała z szeroko otwartemi oczyma, które nic się nie zdawały widzieć, wargi jej drżały, nie zrozumiała co mówił...
— Pan sądzi?? — spytała...
— W górach, zimą, to zależy od tak niepewnych zmian pogody... śniegi...
— A! tak! śniegi!
— Ale w Meran róże kwitną...
— Tak — cały rok tam te blade różyczki kwitną...
Chłopiec słuchał z zajęciem.
— Zimą? — wtrącił — Ale przecież papa pisał, że śnieg padał i góry są nim okryte...
— Góry, tak, góry — odezwała się matka — ale to nie przeszkadza, że w dolinie kwitną róże...
Aureli milczał zadumany.
— Jabym bardzo rad, żeby mama pojechała — szepnął Brunonek, uśmiechając się.
— A Warszawy żal ci nie będzie? — zapytał p. Aureli sam nie wiedząc dla czego to robi.
— Nie, babuni nie ma, a zresztą my tu nikogo nie widujemy prawie, a róże w wazonikach tylko — mówił Brunonek tuląc się do matki.
Nastąpiło trudne do przerwania milczenie, ale pierwsze wrażenie było już przezwyciężone a odwaga powracała obojgu. Żabiec począł mówić o Tyrolu, o klimacie, o piękności kraju dolomitów. Hrabina słuchała roztargniona.
— Ja także — dodała — znajduję go czasem nawet od Szwajcarji piękniejszym, choć dzikszym.