się, ale nie zdawał się być pewnym czy poznał przybyłą, czy go podobieństwo jakiemś widmem przeszłości łudziło.
W tej właśnie chwili, ta postać była zjawiskiem tak dziwnem, że Żabiec w istocie mógł ujrzawszy ją, osłupieć.
Nikt w świecie nie wiedział, ani się mógł domyślać, co zamierzał — więc chyba los, chyba Bóg, jakaś wyższa władza mogła tu zesłać to widzenie przeszłości...
Wahał się jeszcze Aureli, gdy cichy głos usłyszał.
— Salomea...
— Salusia!! — wykrzyknął Żabiec — ty! tu! Salusia!! Zkądże? jak?
Wyrazy mu zamarły na ustach — machinalnie otworzył drzwi szeroko, kobieta wsunęła się krokiem powolnym i nieśmiałym.
— Tak — ja to jestem — odparła głosem spokojnym, nie objawiającym wzruszenia. — Ja... ale od lat kilku mieszkam w Warszawie...
— Od kilku lat! tutaj! podchwycił zdziwiony Żabiec — a ja się dopiero dziś o tem dowiaduję!!
— A pocóż ja się wam miałam narzucać — poczęła kobieta — ja wam żadnej pociechy przynieść nie mogłam, a wy mnie też byście pomódz nie potrafili. Każdy los swój dźwigać musi, a Bóg jest nad wszystkiemi.
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.