przejmy, wyrozumiały i uczynny — pan Wincenty odziedziczywszy po rodzicach bardzo piękny majątek — sam jeden, bez opieki — otoczony pochlebcami, zausznikami, psuty przez kobiety i wyzyskiwany, puściwszy się tą drogą co Aureli, doszedł do tego samego końca, ale ani na chwilę o tragicznym ostatnim akcie nie myślał — stał się interesującą, ładną ruina.
Ubolewano nad nim, kochano go jak dawniej — on sam, nie czując się do zbytku nieszczęśliwym, zlikwidowawszy resztki, na wsi u bogatych krewnych żył jakby rodzaj rezydenta. Ogarnęło go jakieś lenistwo, opadł z sił — odpoczywał, kiedy niekiedy przy kieliszku odżywając wspomnieniami sybaryty. Szlafrok był dla niego teraz najlepszym z przyjaciół — i pantofle... Mając wygodne utrzymanie, dochód własny na dobre cygara i przysmaczki — więcej prawie nie żądał.
Rozczarowanym był zresztą.
Do Warszawy przyjeżdżał rzadko, bo to zawsze pewnego wymagało wysiłku; przybywszy, parę dni spędzał z dawnymi znajomymi, upajał się nieco, trochę męczył i rad powracał do swej ciszy na Podlasiu, za którą tęsknił, bo tam szlafroka prawie zdejmować nie potrzebował.
Tak samo jak Żabiec, pan Wincenty w sądach swych o świecie i ludziach był bardzo trafnym i jasnowidzącym, ale rozumu tego w praktyce do własnych czynności zastosowywać wcale nie umiał.
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.