Tyle nowych wypadków zaszło, z których się Żabiec potrzebował spowiadać i radzić o nie!!
Witał go też Aureli jak zbawcę, wykrzykując radośnie, że pan Bóg go mu zesłał.
Ów niegdyś sławnie piękny pan Wincenty, dziś jeszcze bardzo przystojny był, ale wyniszczony przerażająco... Wychudły, blady, z zapadłemi policzkami, słodkiem tylko wejrzeniem niebieskich oczów przypominał ulubieńca kobiet, który w wielu sercach niezatarte zostawił wspomnienia... Niegdyś elegant, otoczony przepychem, rzucający tysiącami, teraz zmuszony się rachować z każdym rublem, wstydząc się swojego ubóstwa, unikał wszelkich spotkań, narażających na pokuszenia, którym siły nie miał się oprzeć. Dla tego się też krył z sobą przybywając do miasta i z Aurelim tylko spędzał zwykle dni kilka, niechętnie pokazując się tym co go znali dawniej w dostatkach...
Od progu już, postrzegłszy paki i przygotowania do podróży, Niedrażewski — zapytał przestraszony.
— Aureli! Co się to dzieje? ty się wynosisz? ty!
— Jak widzisz! dzieją się ze mną rzeczy nie do wiary — mam ci całą historję do opowiadania! Smutną, śmieszną, nieprawdopodobą. Tak! opuszczam kochaną Warszawę — począł Aureli — sam sobie nie umiem wytłumaczyć, jak do tej ostateczności przyszło... posłuchasz, osądzisz.
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.