zależną przyszłość zapewnić, jeżeli ci się powodzić będzie z dzierżawą, a potrafisz się wyrzec miasta...
Nie licz tylko, proszę, ani na ciotkę, ani na hrabinę, ani na suchoty jej męża... tylko na siebie jednego i na los, który zdaje ci się nareszcie uśmiechać.
Taki koniec, jaki nas obu spotyka, był nieunikniony... jeżeli niezbyt tragicznie wypadnie akt ostatni, można sobie powinszować.
Człowiek potrzebuje w życiu koniecznie jakiegoś celu, zadania, a choćby ono było jak najskromniejszych rozmiarów, jeżeli potrafi go zająć, pochłonąć, roznamiętnić — to dosyć... Myśmy oba chybili tem, żeśmy intermezzo wzięli za sam dramat życia... i zapóźno się na tem poznali...
Tak samo, jak zajęcia, potrzebuje też człowiek kogoś do kochania, kogoś, z kimby się dzielił myślą i sercem.
Myśmy nasze serca trzymali dla wszystkich otworem jak gospody zajezdne. Zajeżdżał do nich kto chciał na popas i nocleg... Teraz gdy gospoda w ruinie... pustka... wróble na dachu... podróżni szukają nowego zajazdu...
— Ba! — westchnął pogrążony w sobie Aureli — panna Salomea bardzo nie w porę zadzwoniła... dramat byłby już skończony...
— Bądź spokojny — odparł Wincenty — skończy się on i tak prędko... doszedłeś jak ja do epilogu! Tymczasem gdyś miał odwagę nieco przedłużyć zakończenie, nie psuj go... kóż wie
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.