Obchodzili do koła, śledzeni podejrzliwemi oczyma przez ludność miejscową, która zapytywana salwowała się ucieczką... Ci, których spotykali, widocznie się stawili nieprzyjacielsko i niechętnie — niechcąc dać objaśnień lub zastraszając najdziwniejszemi pogróżkami. Nie było jednej twarzy, któraby obudzała sympatję lub zaufanie... Aureli miał przed sobą walkę, przeciw sobie całą koalicję, w sobie niedołęztwo i nieporadność.
Nawet usiłujący mu dodać otuchy Niedrażewski milczał, bo rzeczywistość przedstawiała się przerażająco rozpaczliwą. Silna wola, doświadczenie, zimna krew, energiczny charakter ledwieby podołać mogły trudnościom — Aureli wiedział dobrze, iż to przechodzi jego siły — śmiał się z coraz większą goryczą.
Co krok rozbijali się o nowy jakiś zawód — a nawet tymczasowo, gdyby nie koszyk wzięty z Warszawy, nie mieliby co jeść ani pić, bo woda w studni dla bydła tylko i do prania służyła, a ze wsi z jedynego źródła nie było komu przynieść.
Zastępująca ekonomowę, z kwaśną miną ofiarowała pięć jaj twardych i kawałek czerstwego chleba.
— Mam do wyboru — mówił z gorzką, ironją Żabiec do przyjaciela — albo nauczyć się pleść koszyki, lub kupić fortepian i grać exercycje Clementiego, naostatek postarać się o nową flaszeczkę strychniny, zapewniwszy, że Salusia tu nie przyjedzie...
— Dobrze mi tak chciałem się pochwalić
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.