Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

Drugiego czy trzeciego dnia, prawie bezmyślnie zaszedł znowu do Winnickiej i dopiero się tu znalazłszy, postrzegł, że wyglądał na natręta albo na potrzebującego pomocy...
Ale ciotka nie zdawała mu się tego brać za złe, owszem witała go bardzo uprzejmie, dowiadując się tylko co ostatecznie postanowił — czy nie obmyślił co nowego. Widać było po niej, że śledziła pilno każde jego poruszenie, każde słowo.
Litowała się nad słabością tego wykolejonego biedaka, który tak jawnie zdradzał się z tem, że sobie rady dać nie umiał.
Pocieszała go jak mogła...
— Zwroty w życiu stanowcze — mówiła mu spokojnie, starając się też spokój ten przelać w niego, zwroty takie zawsze człowieka wiele kosztują. Im prędzej i śmielej się dokonywają tem lepiej... Waćpan nie masz odwagi rzucić się w wodę, obawiając, aby nie była za zimna, a marzniesz na powietrzu..
— Wszystko to prawda — odpowiedział Żabiec. Ja sobie daleko surowsze robię wymówki — ale co to pomoże, kiedy męztwa nie ma? Nie przechwalam się niem, bom go wyrobić nie umiał...
— Więc — z wyjazdem? co postanowiłeś pan? kiedy? — wypytywała Winnicka.
— Właśnie że jeszcze... nic nie wiem... — śmiał się ironicznie Aureli. Potrzebaby może jakiejś... interwencji sługi albo śmielszego jakiegoś musu, aby mnie popchnął. Ja jeszcze nawet za sam