wałem, biedę i hulanki z nim przetrwałem... a tu naraz! wie panna co? Ja go nie znam! Zacny człowiek! Jak Boga kocham...
Zamilkł zamyślony.
— W czemże-się odmienił?
— W czem? we wszystkiem! — odparł Rzepski. — Ja go nie znam! patrzę się i głupieję!
— A waćpana słuchając, zgłupieć można — wtrąciła zniecierpliwiona stara panna. — Mów bo porządnie...
Rzepski się zadumał, jakby chciał myśli pozbierać.
— Ot, jak było — począł — pojechaliśmy na wieś, do tej dzierżawy, do Maczek... Pustka, powiadam pannie, ruina... strach... Dzierżawca ćwieczki ze ścian powyrywał... Spiżarnia pusta, ludzie jak wilcy... Wody poczciwej żeby się napić, nie było, wiadra żeby przynieść — no, nic... A panna wiesz, co to był za gagatek... Myślałem, on tu z głodu zdechnie, albo na drugi dzień uciecze...
Słuchaj-że... On, któremu wszystko dawniej złe było... tu panie, na razowym chlebie czerstwym, na kartoflach... bez kieliszka wina... od rana do nocy na nogach... w polu, w oborze... pracuje jak wół...
— Cóż mu się stało? — zawołała, żegnając się, panna Salomea.
— Otóż ja się pytam — dodał stary — co mu się stało? i jak może człowiek, co lat trzydzieści innym był, nagle ze skóry wyleźć... Stary
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.