gruba, to nią ciskał. Teraz co mu dać, wszystko dobre, a jak się spóźni, także słowa nie powie. Objad gotuje baba, ale powiadam pannie Salomei, często tak nawarzy, że mnie przez gardło nie przechodzi, on siądzie, popatrzy, uśmiechnie się i palantuje. A — żeby pisnął! śmieje się. Popatrzy mi w oczy. Co, Rzepski — nieprawdaż? Teresa gotuje co się zowie, jakby na pół dla psa, a pół dla siebie, ale w Maczkach i to smakuje.
Salomea się zamyśliła.
— Cóż on, chce tak na gwałt pieniędzy się dorobić, czy co? — spytała.
— Może — odparł Rzepski — bo się rachuje szczelnie. Dawniej, co u niego znaczył rubel? nosił w kieszeni co miał i garściami z niej wyjmował. Oho! teraz... dziesiątkę ogląda na wszystkie strony nim wypuści...
— Żyje on tam z kim? — spytała stara panna. — Przywykły był do ludzi. Macie sąsiadów?
— Żywej duszy, ekonomowie tylko, ale z nimi nie mamy stosunków, tylko tyle co konieczne — rzekł Rzepski. — Na co mu ludzi teraz? od rana do nocy za domem, w polu, około robotników, a gdy powróci, potrzebuje odpocząć, no, i rejestra niektóre sam pisze...
Wstała z krzesła panna Salomea.
— To nie może być! — zawołała, — waćpan sobie ze mnie drwisz! Gdzie to słyszana rzecz...
Śmiać się zaczął Rzepski.
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.