Przez litość zapraszali go na śniadańka — w których odmawiał udziału, na wesołe wieczorki, ale na te nie przychodził.
Niedrażewski zawitawszy także w parę miesięcy do Warszawy, gdy go tu nie znalazł, a dowiedzieć się dokładniej nic nie mógł o nim, sam się wybrał do Maczek — i więcej może niż inni został zdumiony tem co tu zastał.
Aureli ubrany po wiejsku, wyszedł naprzeciw niego z wesołą twarzą, ale od progu boleć zaczął, że go tu przyjąć nie potrafi.
— A! mój Wicku — śmiał się ściskając go... — gdybym choć na dwadzieścia cztery godziny wprzódy wiedział, że mnie nawiedzisz to byłbym się przygotował — a tak grozi ci w Maczkach śmierć głodowa.
— Ba! a ty! przecież żyjesz! — odparł p. Wincenty.
— A! ja! Ja, to co innego — rzekł Aureli. — Nie masz pojęcia co się ze mną zrobiło... Bardzo mało potrzebuję...
W czasie krótkiego pobytu, Niedrażewski wyjść nie mógł ze zdumienia, z sercem ściśniętem patrząc na zmianę życia i obyczajów Żabca i litując się nad nim, gdy on dowodził, że jemu z tem było dobrze.
— Przypomnij sobie, gdyśmy tu po raz pierwszy byli — widziałem cię niemal rozpaczającego.
— Od tej pory zaszła wielka i radykalna zmiana — odparł Aureli spokojnie. — Potrafiłem
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.