— Cóż pani myślisz, że tak żyć, jak ja żyłem do lat trzydzieści kilku, aż do dnia dzisiejszego, nie jest sztuką? Nikt w świecie, nawet stary Rzepski się nie domyśla, ani tej flaszeczki ze strychniną, ani tego rewolweru, ani tego co mnie truje w duszy... Wczoraj jeszcze śmieliśmy się, pili i hulali z dobrymi przyjaciółmi, jak gdyby dziś się wszystko nie miało skończyć.
— Ale powiedzże mi pan, jak do tego przyszło — zapytała Salomea — czy nie ma już ratunku?
Żabiec potrząsnął głowa.
— Ale po co, dla czego ja się mam ratować! — zapytał. — Co zyszczę na tej prolongacie, moja panno Salomeo, nowego już nic dla mnie na świecie ani kwitnie, ani pachnie, wszystko są zużyte, spowszedniałe, nudne rzeczy. Próbowało się — nasyciło, przesyciło — czas skończyć.
A! tak — powtórzył — nie ma co robić? czas skończyć. Znasz historję mojego ojca i moją? Prawdę rzekłszy, ja za niego pokutuję.
— No — a matki rodzina? — zapytała panna.
— Jak nie chciała znać nieboszczyka ojca, tak i mnie znać nie chce — rzekł Żabiec. — Do niej się zwracać — próżne upokorzenie, darmo. Trzymałem się na wodzie póki sił stało, a no czas pójść na dno...
Żabiec się począł przechadzać po sypialni milczący, a panna Salomea ścigała go oczyma.
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.