wał całą na oszukiwanie samego siebie i ludzi... — a teraz na uratowanie się nie stało.
— Na miłość Bożą! — wybuchnął p. Aureli. — Cóż ja mam ratować? na co się to zdało!
— Pan nie jesteś mężczyzną — przerwała zimno kobieta — ale zestarzałem dzieckiem... Pamiętam, gdyś miał lat dziesięć, byłeś słowo w słowo tym co dzisiaj... Nie przybyło nic oprócz tego, że już ochoty do figlów nie stało.
Zmarszczył się p. Aureli.
— Masz mnie za tak bezsilnego? — zawołał — a wiesz co mnie kosztowało rozumu i pracy przez tyle lat się trzymać na wodzie i nieutonąć? Uchodzić za bogatego, zyskać u ludzi jaki taki szacunek, nie podać się w podejrzenie awanturnika... używać całą gębą — i...
— Narobiwszy długów, uciec się w ostatku do flaszeczki i rewolweru — przerwała kobieta. — A! niemasz się, zaprawdę, czem chwalić!
— Otóż mam — przerwał gwałtownie Zabiec, zwracając się i ręką wskazując na portret ojca. — Ten winien wszystkiemu — nie ja. Wychował mnie na takiego, jakim się stać musiałem... Po śmierci matki, którą ja ledwie pamiętam, trzeba było wyrzec się mrzonek, zapomnieć o przeszłości, darmo nie kołatać i nie żebrać, gdzie nic nigdy nie mogliśmy otrzymać — począć inne życie...
— Na to i dziś czas — zawołała panna Salomea.
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.