będąc w tem położeniu — nie mam wyjścia, powtarzam, nie mam wyjścia.
— Bo go nawet nie szukasz — poczęła kobieta... — Po latach tylu, żebyś pan nie znalazł środ ka przedłużyć...
— Co? konanie? — wybuchnął Aureli.
— Nazwij to jak chcesz — mówiła dalej panna. — Przedłużając, choć przykre położenie, mógłbyś zyskać czas do rozmysłu i do śmiałego zerwania z tem, co go doprowadziło nad przepaść... Zawrócić się zawsze pora... tak, ale na to trzeba męztwa, a i na tem panu zbywa — wolisz uciekać...
P. Aureli poczynał słuchać uważniej. I myśli i sposób wyrażania się panny Salomei coraz większe na nim czyniły wrażenie. Stawał i słuchał z uwaga.
— Słowo daję — odezwał się na ostatku — mnie pannę Salomeę poznać trudno. — Stałaś się taką wymowną!
Zakrawało to na szyderstwo, ale panna nie wzięła za złe tych słów i spojrzała mu w oczy śmiało.
— Ja tego o panu Aurelim powiedzieć nie mogę — odparła. — Powtarzam, zupełnie takim jakim go pamiętam, gdy miałeś lat dwanaście, pozostałeś do dziś dnia...
— Widzi panna Salomea — rzekł szydersko. — To przeciaż sztuka zachować się młodym...
— I przez lat tyle nic a nic się nie nauczyć, dorzuciła chłodno panna...
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.