płaczu, gdy szyderska ręka losu zatrzymała go na nim.
Żabiec myślał teraz czyby w istocie nie było sposobu znaleść jakiegoś modus vivendi; ale myśli jego do poważniejszych rachub nie nawykłe, do zastanawiania się i rozbierania dłuższego jednego przedmiotu, plątały się bezskutecznie, wikłając coraz bardziej.
Gniewał się sam na siebie, szczególniej za to że musiał uznać wyrzuty, które mu panna Salomea uczyniła, po części usprawiedliwionemi, że słusznem czuł dane mu nazwisko starego dziecka. I gdybyż one wyszły z ust innych!! ale słyszeć je od tej dziewczyny z garderoby, którą lekceważył, która pogardziła niegdyś jego zalecankami, a teraz zestarzała, kwaśna, uboga, biedna, ale harda śmiała jeszcze dawać nauki — wskazywać drogi i wyśmiewać jego niedołężność, zmuszającą uciekać się do tchórzowskiego samobójstwa...
Gniewało go, gniewało okrutnie, nie że mu czyniono wyrzuty, ale że one wychodziły z ust istoty, którą on za coś pośledniego uważał... Upadł więc w istocie tak nisko, iż nawet ona miała prawo śmiać się z niego, a on śmiechu tego nie miał czem odeprzeć, oprócz bezsilnej złości.
Rad by był pokazał, że nie miała słuszności — ale, choćby się teraz zawrócił, zmienił postanowienie — wspomnienie dnia tego miało pozostać — i panna Salomea mogła być dumną z te-
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.