Panu Aurelemu proces był rzeczą wstrętliwą, a nigdy nie miał tyle grosza, ażeby na niego mógł łożyć, nie ograniczając się w innych wydatkach. Papiery tyczące się sprawy leżały opieczętowane.
Nazajutrz po pamiętnym dniu spotkania się z panną Salomeą, ku której powziął Żabiec rodzaj nienawiści i nie mógł jej przebaczyć doznanego upokorzenia — naprzód musiał rozgłosić, że go okradziono, co miało posłużyć na wytłumaczenie chwilowego zakłopotania; potem trzeba było coś przedsięwziąć... proces odnowić, zagrozić nim — albo szukać sobie zajęcia i wynieść się z Warszawy, albo kupić znowu strychninę i rewolwer.
Wstał z łóżka p. Aureli zmęczony, zły, nieprzystępny, tak, że z Rzepskim nawet słowa nie mówił, ubrał się dosyć starannie i wyruszył na miasto.
Celu w tej wycieczce nie miał — wybrał się trochę na oślep — od wczorajszego dnia jeszcze bardziej czując się fatalistą... Los, który mu wczoraj niepoczciwiec szydersko zesłał tę starą pannę z nauką moralną, powinien był dalej czuwać nad nim i dokonać dzieła.
Zwykle z Mokotowskiej ulicy pieszo nie chodził do miasta, miał nawet dorożkarza swojego który go nawykł był wozić i zgadywał z pory dnia dokąd potrzebował jechać Żabiec. Tym razem jednak p. Aureli musiał się oszczędzać i odmówił jazdy, utrzymując, że się przejść chce dla ruchu.
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.