minał p. Aurelemu. On sam, choć mu ta pozostałość jako pamiątka po niej była miła, bo z nią jedną mógł mówić o nieboszczyku, o nieboszczce, o lepszych czasach itp. — do panny Salomei wielkiego nabożeństwa nie miał. Wydawała mu się dumną, zarozumiałą i nie dosyć uprzejmą. Obchodziła się w istocie z Rzepskim jakby z niższym od siebie, gdy on miał siebie za takiego jak ona...
Inne też może dawne wspomnienia zrażały ją do niego.
Nigdy dotąd panna Salomea nie ukazywała się na Mokotowskiej ulicy, choć wiedziała o Żabcu, zjawienie się jej tutaj zdziwiło starego trochę... — ale znudzony samotnością rad był i temu gościowi.
— Chciałam też raz — odezwała się wchodząc panna Salomea — zobaczyć co się tu u was dzieje? Jest pan Aureli...
— Nie ma go! On nigdy w domu nie siedzi. Gdyby był, to byś go już panna na dole słyszała... Naówczas pełno gości — i rumor aż strach... Gdy u niego ludzi nie ma, on musi szukać ludzi... sam nie wyżyłby...
— A zdrowie, a humor? — spytała wpatrując się w Rzepskiego panna, która nie proszona usiadła. Stary poruszył ramionami.
— Panna go tak znasz jak i ja — rzekł. — Mądry będzie kto odgadnie kiedy on zdrów, chory, w złym lub dobrym humorze. On z siebie robi co chce...
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.