Rzepski jak zwykle, mówił bardzo powoli i przychodziło mu to z ciężkością, ale panna Salomea była jego dawną znajomością — od dziecka — i miał dla niej słabość, jak dla panicza. Przypominała mu lepsze czasy... Usiadłszy, oparła się na stole przybyła i nie zważając na to, że stary Rzepski mrucząc coś porządkował, (miał bowiem zwyczaj, choćby niepotrzebnie coś robić, poruszać się, gdyż siadłszy zasypiał zaraz...) ciągnęła powoli rozmowę, nie pewna jeszcze, czy ma bytność swą pierwszą opowiedzieć mu, czy zamilczeć o niej.
— A — panna Salomea, co tu robi? — odezwał się Rzepski.
— Ja, mam kondycję — odparła obojętnie. — Nic osobliwego, przy dzieciach — no, ale głodem nie mrę i jeszcze mi czas zostaje, aby się pomodlić.
Zamilkła trochę i dodała.
— A panu Aurelemu? powodzi się? cóż on?
Rzepski ramionami poruszył.
— Jego nikt nie zrozumie — odparł cicho... Czasem zdaje się, że ot, ot już przepadniemy z kretesem... a nazajutrz fyrta znowu na nogach i dalej to co bywało...
— Mnie się zdaje — mój stary, wtrąciła panna Salomea — że bodajby się rychło dzbanowiuc ho nie urwało... Ja coś wiem...
Rzepski spojrzał ale obojętnie — zaczął pył ścierać, gdzie go nie było.
— Zkądże panna Salomea może co wiedzieć!
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.