Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

— zapytał z półuśmiechem. Ja koło niego chodzę, a nie wiem nic...
Poruszyła się żywiej stara panna.
— Gdyby mnie tu wczoraj nie było — odezwała się — dziś by może inaczej wyglądało.
Rzepski popatrzył zdziwiony i ścierać przestał.
— Kiedyż panna była wczoraj? — zapytał.
— Przed samym wieczorem...
Stary głową pokiwał.
— I cóż? — okradli nas... — rzekł z szyderskim wyrazem.
— Kto? co? — zapytała panna.
— Nie wiem, bo mnie nie było — obojętnie rzekł stary. — Kto jego zrozumie...
— Ależ ty ślepy, stary — żywo poczęła kobieta, pochylając się ku niemu. On wczoraj rewolwer miał nagotowany i gorzej jeszcze... gdybym ja nie nadeszła... byłby...
Rzepski zdumiał się, ale miał wyraz twarzy niedowierzający.
— Plątanina jakaś — dodał zimno — znowu ścierać zaczynając. — Niech bo panna Salomea mówi jasno, ja do zagadek nie sprawny jestem.
— Prosta bardzo rzecz — odezwała się Salomea. — Zaszłam tu, sama nie wiedząc czemu, chcąc się dowiedzieć... Dzwonię raz, dwa, trzy razy — za trzecim wyszedł zmięszany... ale mnie wpuścił. Wszystko było poprzewracane, a w sypialnym pokoju przy łóżku... flaszeczka i rewolwer...