lada dzień koniec jej przepowiadano. Tymczasem trwała wbrew wszelkim przewidywaniom.
Były w niej wprawdzie pewne paroksyzmy, przypływy i odpływy, wypoczynki i wybuchy, ale radykalnej zmiany dotąd się niedopatrzono.
Żabiec płacił za zajmowane pierwsze piętro nie zawsze regularnie, opóźniał się czasami, ale właściciela kamienicy poił i karmił, ściskał i całował, a w końcu mu się uiszczał.
Że miał na mieście długi, o tem przekonywały nadchodzące rachunki, listy i osoby interesowane skarżące się na pana Aurelego.
Dotąd jednak katastrofy potrafił uniknąć, a że był młody, bardzo przystojny — ba, nawet piękny i przezywano go Antinousem — śmiały nadzwyczaj, wymowny, a miał wielką ufność w siebie, wróżono różnie. Większość głosowała za tem, że — da sobie radę!
Kto był ów pan Aureli Żabiec, nie godziły się chodzące pogłoski. Syn bogatego niegdyś obywatela, mówili jedni, syn majętnego mieszczanina czy bankiera, utrzymywali drudzy; przyszły spadkobierca jakiegoś miljonowego majątku, podszeptywali najlepiej uwiadomieni.
Można było z tych sprzecznych wnosić plotek, że nikt na pewno nic nie wiedział. Nie wiele to kogo zresztą obchodziło, gdy Zabiec w każdem towarzystwie zalecić się i miłe przyjęcie pozyskać sobie umiał, zjednać sympatję, a młodzież obojej płci czarował.
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/6
Ta strona została uwierzytelniona.