Uderzało to jednak, że Żabiec nigdy o rodzinie swej nie mówił, nikt się do niego nie zgłaszał. O krewnych, powinowatych w kraju, w którym wszyscy niemal są z sobą powiązani, nie wspominał. Była w tem jakaś tajemnica. Pytany niedyskretnie, z jakich stron pochodził, odpowiadał śmiejąc się:
— Ja? jestem obywatel świata!
Odznaczał się tem pan Aureli, że wszędzie gdzie dłużej był, rej wodzić musiał, a gdzie nie mógł być pierwszym, tam bywać nie lubił. Młodzież zaciągała się, można było powiedzieć, pod jego sztandary; obejmował nad nią komendę, a umiał się tak obchodzić, iż go wynoszono pod niebiosa.
Nigdy go nikt nie widział zajmującego się czemś poważniejszem: albo hulał, albo się do hulanki przygotowywał lub po niej wypoczywał.
Pić, jeść, wesoło czas spędzać, noc przy kartach i winie przesiedzieć, zdawało się być jedynym celem życia pana Żabca. Towarzysz z niego dla przybywających do Warszawy, ażeby się tu rozerwać — był nieoszacowany. Znał miasto i ludzi na palcach. Wiedział gdzie co dobrego można było wypić lub przekąsić, był w przyjaznych stosunkach ze wszystkiemi wesołemi kumoszkami, a gospodarzem do zabaw niezrównanym.
Z jego powodu i w jego przytomności nigdy do żadnej awantury nie przyszło, w towarzystwie najsztywniejszem i najswobodniejszem do tonu
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/7
Ta strona została uwierzytelniona.