Winnicką, jeszcze będąc panem siebie, pilnując każdego wyrazu, mając się na baczności — gdy — nadszedł ów moment psychologiczny i — może po raz w życiu pierwszy Żabiec dał się pochwycić nieokreślonej jakiejś władzy.
— A, pani — mówił spuszczając oczy... — Nie trzeba mnie obwiniać bardzo, choć doprawdy wstyd mi może wyznać, żem młodość stracił nic nie zrobiwszy dla zabezpieczenia przyszłości... Choć nie powinienem oskarżać nikogo oprócz samego siebie, ale i nieszczęśliwy skład okoliczności, które mnie opasały i opanowały — coś winien. Od ojca słyszałem ciągle o nadziejach, które się ziścić miały, dźwignąć, dać nam środki... czekałem.
Tymczasem życie uśmiechało się i porywało... Oczekiwanie miało swój urok. Z dnia na dzień odkładała się praca...
Takim ojciec mnie odumarł, wykarmionego nadziejami, zepsutego niemi... i pozostałem do dziś dnia do niczego... Czy kiedy z siebie co uczynić potrafię?
Mówiąc to Żabiec aż się uląkł uczucia, które go objęło — ale właśnie to uczucie doznane rzeczywiście, a nie odegrane, sprawiło, że pani Winnicka także poruszoną się uczuła... choć przygotowana była słuchać go zimno i z niewiarą.
Powtarzamy, był to moment zwrotu, moment psychologiczny w życiu tych obu obcych sobie istot — niezmiernej wagi.
Wszelkie rachuby i przygotowania, z jakiemi
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.