Nikt nie wiedział w ostatnich dniach co się działo z Żabcem, ale się nikt nie mógł ani domyślać, ani przeczuwać, ażeby w nim zmiana jaka zajść mogła...
Powracał p. Aureli cały przejęty jeszcze dziwną rozmową z ciotką, poruszony do głębi, nie swój — gdy w ulicy uczuł rękę na ramieniu swojem i posłyszał głos dobrze mu znany, niejakiego Barszewskiego, obywatela z Wołynia, który z większą poufałością niż znajomość była — wykrzyknął:
— Panie Aureli, na miłość Bożą, ratuj! — Barszewski zresztą dobry kawał człowieka, był namiętnym do kart, lubił pić i jeść, majątek tracił, a nie miał za sobą nic, oprócz tego, że był — jak utrzymywano — honorowym człowiekiem, to jest, że płacił gdy przegrywał i w karty nie oszukiwał. Żabiec nie bardzo go lubił... — ale razy kilka był mu mentorem, bo Barszewski pieniędzy nie żałował.
Pierwszy raz w życiu doznał zaczepiony przykrego jakiegoś uczucia... — przeczuwał czego od niego mógł żądać ten przyjaciel i zawstydził się.
— Otoż jedyna sprawa, do której zdolności nikt mi nie zaprzeczy!
Wydało mu się to upokarzającem — kwaśną minę zrobił.
— Kochany — począł bełkocąc Barszewski — zaprosili się do mnie nasi, na pojutrze... — aj bez ciebie, popełnię jakiegoś bąka.
Żabiec się skrzywił.
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.