na ten wieczór, którego urządzenia się nie podjął. Chciał nawet być na tym wieczorze, aby zawczasu nie dostrzeżono zmiany jakiejś w jego postępowaniu, gdy on sam nie wiedział, czy — ona przyjdzie do skutku.
Gdy pan Aureli życzył sobie czego mocno, umiał się o to postarać. Manewrował tak, iż w istocie napotkał Barszewskiego, który zdala ku niemu obie ręce wyciągał.
Żabiec podszedł z trochę rozjaśnioną twarzą.
— Co ci się wczoraj stało! — spytał Wołyniak...
— Przepraszam cię — rzekł, ściskając podaną rękę Żabiec — nie miej mi za złe, jestem w istocie niezdrów i mam rozmaite drobne przykrości. Nie mogłem ci służyć...
— Ale nie masz nic do mnie, osobiście? — zapytał niespokojnie Barszewski.
— Zmiłuj się! za co! jakie przypuszczenie! — odparł Żabiec.
Dowiedźże mnie o tem i przyjdź się rozerwać — dodał Wołyniak. — Będziesz miał zręczność przekonać się z byków, jakie popełnię, iż niedarmo żądałem twej opieki.
Żabiec przyrzekł, że służyć będzie, naprawiając wreszcie pierwsze swe wystąpienie szorstkie — dał parę skazówek Barszewskiemu co do wieczerzy i wyboru wina, nie radząc brać u jednego kupca wszystkich gatunków, ale zwrócić się do znanych specjalnych składów i t. p.
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.