Barszewski to sobie zapisał.
Tak naprawiwszy to, co mu się wydawało omyłką, spokojniejszym był już Żabiec i na wieczór do Barszewskiego wybrał się, ani zbyt opóźniając, ani za nadto wcześnie, aby gospodarzowi nie pomagać czynnie, bo tego też sobie nie życzył.
Wesoła gromadka składała się z samych osób znajomych, a celem przyjęcia były widocznie — karty. Pomiędzy innymi gośćmi znalazł się i Korjatowski... Baz wpadłszy w towarzystwo — zabawiające się, choć może młody prawnik nie miał powołania do niego, z trudnością się mógł wyłamać zaproszeniom. Jest to coś podobnego do pochwycenia przez machinę, będącą w biegu. Dosyć się dać ująć za koniec poły surduta, aby już nie być panem siebie. Korjatowski, choć nie bardzo chętnie, tym razem bawić się musiał.
Zetknęli się zaraz z Żabcem, który tego wieczora grać nie chciał, bo w istocie nie miał co stawić, a ostatniego grosza nie życzył sobie ryzykować. Prawnik począł mu się tłumaczyć, dlaczego w jego interesie procesu mu nie doradzał. Dziękował mu p. Aureli. Siedzieli przy sobie u wieczerzy, która wszystkich rozweseliła. Żabiec też uczuł się podnieconym, a Korjatowskiego znajdował sympatycznym i, gdy po wieczerzy zapalili cygara, siadł z nim na boku do dłuższej rozmowy, potrzebował się wywnętrzyć... Nie było to dawniej w jego zwyczaju, ale Korjatowski i tak się łatwo
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.