Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

położenia mógł domyśleć że nie potrzebował się ukrywać przed nim.
— Widzicie mnie podrażnionym, nie swoim — mówił do prawnika. — Nie ma nic dziwnego, są takie chwile w życiu, gdy człowiek się zawahać musi — co dalej! Młodość długo zaślepia na następstwa, lecz w końcu oczy się otwierają.
Właśnie ja jestem na tem rozdrożu, westchnął p. Aureli, patrząc na Korjatowskiego, który słuchał go sympatycznie, — muszę coś począć. Zbytniośmy rachowali na rodzinę mojej matki. Starałem się teraz, idąc za waszą radą, zbliżyć się do ciotki... no — i to cud, że mi od razu odprawy nie dała, ale to żadnych za sobą następstw nie ciągnie. Trzeba coś począć!
— Cóż pan myślisz? — zapytał Korjatowski.
— W tem sęk — rozśmiał się Żabiec. Szczerze i otwarcie, dotąd wcale nie myślałem o przyszłości, spuszczając się na to, że los mi coś nastręczy, że fortunę tylko za włosy potrzeba będzie pochwycić....
Spojrzeli sobie w oczy....
— Ludzie w mojem położeniu — dodał Żabiec — nadrabiając wesołością przymuszoną — zwykli, doszedłszy do tej mety, najczęściej szukać wybawienia w — ożenieniu — ale to rzecz obrzydliwa....
— Dla czego? — spytał Korjatowski.
— Sprzedać się? — rzekł pan Aureli.
— Nie — odparł prawnik — nie jest to