Pomimo wszystkich swych towarzyskich zalecających go przymiotów, które go na żeniącego się kawalera kwalifikowały, pan Aureli jakoś wcale nie starał się żenić i nie zdawał myśleć o tem. Żył wesoło z dnia na dzień, ot tak — bez innego celu nad używanie świata, póki służą lata!!
Od niejakiego jednak czasu najbliżsi jego znajomi i przyjaciele, dostrzegali w nim pewnej zmiany. Wśród najbujniejszego wesela miewał chwile, jakby osłupienia, zadumy, po których z nową gwałtownością wybuchał; czasami tracił poczucie taktu i miary, które go dawniej odznaczało.
Domyślano się, że wierzyciele naciskali. Życie jednak dotąd nie zmieniło się w niczem, mniej tylko często przyjmował u siebie w domu, a więcej przesiadywał po tych przytułkach gastronomicznych, których charakterystyka doskonale mu była znaną. Gdy pierwsze nadchodziły ostrygi, nigdy on na nie się nie spóźnił.
Pomimo tych przelotnych chwil zdrętwiałości, w ogóle pan Aureli objawiał ten humor i lekceważenie trosk powszednich, które go czyniły tak miłym w towarzystwie i teraz się nie zmieniwszy.
Dnia tego Żabiec powrócił do domu wcześniej niż zwykle, był to w kalendarzu czwarty września, wigilja św. Wawrzyńca. Rzepskiego, który nigdy się na długo nie zwykł był oddalać, od rana w domu nie było.
Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/9
Ta strona została uwierzytelniona.