herbatę, posadził gościa i zajął się nakarmieniem go, co wdzięcznie przyjętem zostało.
Filipesco tymczasem okiem wprawnego badacza poddawał troskliwej analizie tego przyjaciela domu i nie potrzeba mu było długiego czasu, ani egzaminu urozmaiconego, aby wiedział, do jakiej kategoryi ludzi wogóle miał go zaliczyć i jak się z nim obchodzić.
Natychmiast przybrał z nim ton poufały, ale grzeczny, który profesorowi, sądząc z jego obejścia się, doskonale przypadł do usposobienia. Siadł na chwilę przy nim, aby go bawić.
Filipesco, choć otoczony obcymi sobie, zdawał się jak w domu, rozpatrywał się swobodnie, dopytywał o niektórych, o innych, jako już świadomy, żądał tylko objaśnień. W sprawie zaś podwieczorku bez najmniejszej ceremonii zażądał od Bauma, co mu do smaku przypadało.
— Nie wątpię, że się to u księżnej znajdzie, — mówił do zastępującego ją gospodarza, — znam waszą księżnę od bardzo dawna i jej sposób prowadzenia domu, wiem, co u niej dobrem być musi. Każ mi dać kieliszek Soternu, który ona pije przy obiedzie.
Profesor, zdziwiony nieco, służył natychmiast do wyboru Soternem i Chateau d’Yquem, a Filipesco uśmiechnął się do kieliszka.
Gość ten wszakże, choć nakarmiony i napojony, był dla profesora, równie jak dla gospodyni, ciężarem wielkim, bo nie miał tu znajomych wcale, a prezentować go było nadzwyczaj draźli-
Strona:PL JI Kraszewski Nera 1.djvu/102
Ta strona została skorygowana.