— Właśnie, właśnie, — fizyonomia księcia mnie uderzyła, — rzekł baron, — ale nazwisko...
— Prawdziwie nie wiem już dziś, czy byłem tam pod własnem imieniem, czy jakiem przybranem, — rzekł książę spokojnie. — Mamy w mojej rodzinie kilka nazwisk do wyboru, do których noszenia równie uprawniony jestem. Może naówczas wołano mnie książę Maureno?
Baron głową potwierdził.
— Filipesco, Maureno i Goliris — są to moje tytuły, — odezwał się obojętnie książę.
Baron przypatrywał się stojącej naprzeciw siebie ruinie.
— Spędzasz tu zimę, książę? — zapytał.
— Nie wiem jeszcze, — odparł obojętnie książę. — Zestarzałem, nudzę się wszędzie, wątpię, ażeby czarowna Nizza potrafiła mnie zatrzymać i znęcić. Jedno tylko przenoszenie się z miejsca na miejsce ma jeszcze pewien urok dla mnie. W starości szuka się ciągle czegoś nowego napróżno. Tu przynajmniej każdego dnia można coś nowego znaleźć, jeżdżąc do Monaco i próbując szczęścia w banku.
— Szczęścia, które się zawsze kończy nieszczęśliwie, — odparł baron.
— Pan nie grywasz, panie baronie? — zapytał Filipesco.
— Nie wiem, jak to nazwać, — z uśmiechem rzekł Hausgarde. — Nie jestem namiętnym graczem, a pokusie walczenia z fortuną oprzeć się nie umiem i płacę panu Blanc’owi mały podatek.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 1.djvu/104
Ta strona została skorygowana.