Ranna godzina, poprzedzająca gorąco, wszystkich miłośników jazdy konnej wypędziła na ulice.
Zaledwie z bramy wyjechawszy, Lesław spotkał lorda Clinby, a nieco dalej spostrzegł na małym arabie wyprzedzającego ich Serwana paszę.
Ale ten, zobaczywszy hrabiego, jadącego za nim, wstrzymał konia, widocznie z zamiarem przyłączenia się do niego.
Przywitali się, jak dobrzy znajomi. Turek byt także i miłośnikiem koni, i niezrównanym jeźdźcem, ale miał swój właściwy sposób obchodzenia się z koniem, siedzenia na nim, kierowania. Arab też na którym ranne odbywał przejażdżki, wcale inaczej był wychowany, niż angielskie konie.
Turek miał szczególną sympatyę dla młodego Polaka i ta się odmalowała w jego twarzy przy powitaniu.
— Co za ranek prześliczny! — zawołał, — jaka woń róż w powietrzu!
— Prawdziwy raj dla oczów i powonienia, — rzekł hrabia.
— Jakto! tylko dla tych dwu zmysłów? — rozśmiał się pasza.
— Głównie dla nich.
Jechali tak zwolna, rozmawiając o rzeczach obojętnych, gdy przed nimi już wracająca z bardzo rannej przejażdżki ukazała się w tumanie kurzu cala gromadka jeźdźców.
Turek pierwszy się w niej rozpoznał.
— Otóż mamy i naszą gwiazdę! — zawołał, — ze wszystkiemi satelitami swemi. Jeśli się nie mylę, Nera jechać musi.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 1.djvu/31
Ta strona została skorygowana.