Zdawała się tak młodziuchną, że ten rozum sprzeczał się niemal z jej wiekiem i idealniejszą ją czynił jeszcze. Czarne oczy patrzały w świat śmiało i rozumnie, z dziwnym spokojem, w ustach było wyrazu wiele, czoło jasne panowało całej fizyonomii, którą tak prawidłową stworzyła natura, że opisać ją było nadzwyczaj trudno. Dopiero wyraz, jaki jej nadawało życie, z tej rzeźby cudnej wytwarzał zachwycające obrazki. Co chwila mogła być inną, a zawsze była jedną.
Dyrektor, chociaż nie Anglik, miał umyślnie nadaną sobie powierzchowność Anglika, aż rysy kłam temu zadawały. Jechał on jakby na straży przy swej gwieździe, o pół kroku za nią, ciągle w nią trzymając wlepione oczy.
Lesław i Serwan pasza stanęli, pozdrawiając Nerę i znajomych, ale się do nich nie przyłączyli,
— Niesłychanie młodo wygląda! — zawołał Turek. — Możnaby jej zaledwie dać lat piętnaście, a jeśli prawda, co o niej mówią, starszą być musi, boby nie miała czasu nauczyć się tego wszystkiego, co umie.
Przejeżdżając, Nera rzuciła okiem na Lesława, z pewnem zajęciem przypatrując mu się, gdy z boku jadący jeden z Anglików coś jej szeptał na ucho, zapewne Serwana paszy albo hrabiego tyczącego się.
Dyrektor, który znał wszystkich i pragnął sobie pozyskać, ukłonił się bardzo grzecznie i nadskakująco dwom znakomitościom, bo za takie i Lesław i pasza się liczyli.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 1.djvu/33
Ta strona została skorygowana.