wyglądającą, dosyć rozczochraną główkę Miszki, który na nią z pewnym sarkazmem, niedosyć zręcznie utajonym, — spoglądał.
Jakgdyby oczekiwała kogo innego, nie odezwała się do Miszki, rzuciła okiem na parawanik i skierowała się ku gablotkom, wśród których spostrzegła starożytne klejnoty, nagromadzone bez ładu, bo bardzo cenne mieszały się z nadzwyczaj pospolitemi i małej wartości.
Zatrzymała się tu chwilę, nic nie mówiąc, i spróbowała podnieść zamykającą je szybę, ale ta na klucz była zawarta. Kwaśno więc popatrzyła na chłopaka, który zniknął.
Zdawało się, że teraz sam już Simon wyjść musi, ale stary, skrzywiwszy się, choć nie zwykł był klucza powierzać chłopcu, wolał mu go dać tym razem, niż sam się w magazynie pokazać.
Gdy z tym zardzewiałym kluczykiem dosyć odarty Miszko wyszedł z za parawanika, na twarz księżnej wystąpił rumieniec. Uczuła to niemal jako obelgę dla siebie.
Chłopak tymczasem gablotkę otworzył, milcząc, podniósł szybę i stanął, czekając na rozkazy.
Księżna naprzód na krześle tuż stojącem miejsce zajęła, potem powoli zaczęła od niechcenia grzebać się w gablotce, podnosząc i rzucając spinki, kolczyki, naszyjniki, które zkolei odrzucała pogardliwie.
Naostatek spinka dziwaczna, ale pięknej roboty, z małemi kamykami, więcej ją uderzyła nad inne, podniosła ją, potrzymała przed sobą dla przypatrzenia się i obejrzała na chłopca.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 1.djvu/43
Ta strona została skorygowana.