Książę wszedł tu z obojętną pewnością siebie, jakby z góry wiedział, iż wpuszczony być musi, obejrzał się dokoła i usiadł, swobodnie rozpierając się w najwygodniejszym fotelu.
Księżna weszła nierychło, blada bardzo i zmieszana; na widok jej przybyły powstał powoli, z uśmiechem sardonicznym na ustach, a że nic z początku nie mogła powiedzieć, — sam ją powitał.
— Wasza książęca mość, jak widzę, nawet bardzo starego znajomego i przyjaciela nie poznałaś.
Jąkała się jakiś czas gospodyni, nim zdołała odpowiedzieć:
— W istocie... przepraszam, — ale...
— Ale to nic dziwnego, — mówił śmiało Filipesco, i, zamiast czekać, aby mu miejsce wskazała gospodyni, siadł sam, ręką dając znak jej, aby na kanapie się usadowiła. — Niema nic dziwnego. Czasu upłynęło wiele od naszego rozstania, a ja mocno zestarzałem, nieprawdaż? O pani tego nie powiem... Owszem, — dodał z uśmiechem — świetnie, młodo pani wyglądasz... Winszuję...
Księżna miała czas zebrać myśli i odzyskać odwagę.
— Choćbym i poznała was, — rzekła — myśmy się dziś znać ani powinni, ani możemy. Pan ta zrozumieć możesz.
— Doskonale, — rzekł Filipesco — ani myślę zaprzeczać temu. Nie doszedłem jeszcze do tego szczebla, z którego się jedną rękę wyciąga
Strona:PL JI Kraszewski Nera 1.djvu/82
Ta strona została skorygowana.