silna i pamięć o sobie nawet rysy oblicza mogą przerobić i zmienić.
Był to ten sam dzień, w którym właśnie O’Wall wyrobił sobie posłuchanie u Nery i miał ją na zmianę powołania, na zwrócenie się do teatru namawiać. Był prawie pewnym zwycięztwa, bo wierzył we wszechmoc swoją, w potęgę, — w wymowę.
W saloniku Nery nie było nikogo. Na stole znowu stała patera, biletów pełna.
Po chwili zaszeleściało i wolnym krokiem śliczna, blada, z wyrazem męczennicy na twarzyczce, wsunęła się nieco trwożliwie Nera. Z chodu jej, twarzy, ruchów poznać było można osłabienie i cierpienie, usiłowała jednak wesołym uśmieszkiem powitać O’Wall’a i sama poczęła, witając go, od podziękowania.
— Nie wiem, jak mam panu wyrazić wdzięczność moją, — rzekła, podając mu rączkę małą i drżącą, — okazałeś mi tyle współczucia, tyle serca...
O’Wall nie dał jej mówić długo.
— O pani! — rzekł, kapelusz przyciskając do piersi, — nie mam najmniejszej zasługi, nie jest to nawet poruszenie serca, nie jest to samo dla niej współczucie, które było mego żywego zajęcia pobudką. — Jestem przedewszystkiem, — niestety, — czcicielem piękna i kunsztu. Sprawa sztuki jest dla mnie najpierwszą i w tej sprawie przychodzę do pani.
Usiedli, feljetonista nie przestawał mówić:
Strona:PL JI Kraszewski Nera 1.djvu/89
Ta strona została skorygowana.