kania się nieprzyjaciół, którzyby potem do zbytku przeszłość jej badali.
A właśnie o niej bardzo rozmaite chodziły opowiadania, — ale księżna rozbrajała teraz najzłośliwsze języki, starając się służyć, przypodobać, pomagać, byle ją zostawiono w spokoju.
Wieczory te, herbaty czy rauty, które zawsze kończyły się bardzo późno wytworną kolacyą przy bufetach, miały zupełnie oryginalną cechę, niby jakiegoś publicznego miejsca, do którego wchodził kto chciał, każdy robił co mu się zamarzyło, rządzili się wszyscy, a gospodyni niknęła...
Słudzy tak do tego porządku, a raczej bezrządu, byli nawykli, że znajomych i nieznajomych sobie osób rozkazów słuchali; a kto pierwszy owładnął na takiem zebraniu kierownictwem jego, — ten poczynał sobie wcale się nie oglądając na księżnę, która z uśmiechem przyjmowała wszystko.
Szło jej głównie o to, aby ściągnąć do siebie osób jaknajwięcej i salon napełnić, a uczynić go przyjemnym.
Wprawdzie wiele pań obawiało się tu pokazać dla tonu nieco zanadto swobodnego, jaki panował zwykle, ale więcej daleko przez ciekawość się wciskały... Miejsce gospodarza niby — zastępował człowiek, który w domu tym grał jakąś rolę nieokreśloną. Był to Niemiec z południowych prowincyi, mężczyzna jeszcze młody i bardzo przystojny, nieco sztywny, małomówny, którego jedni nazywali panem profesorem, drudzy wprost
Strona:PL JI Kraszewski Nera 1.djvu/95
Ta strona została skorygowana.