ra... ale księżna z zawiedzionych nadziei korzystała.
Zapytającym ją o Nerę, odpowiadała, że nie jest wprawdzie pewną jej przybycia, ale się spodziewa.
Tymczasem cały świat ów Nizzy, którym sezon cię chlubił, najświetniejsze gwiazdy jego, panie i panowie, znajdowali się tu w wielkim komplecie. Nie brakło ani senatora Achillesa, ani lorda Clinty, ani Serwana paszy, ani głośnego felietonisty, ani polskiego hrabiego, ani całej gromady bajecznie bogatych Amerykanów, ani najoryginalniejszego ze wszystkich Holendra w długim surducie, który zdawał się tylko dla poznania europejskich obyczajów przybyłym tu z najzapadlejszych prowincyi nieznanego prawie kraju, zdobytego na morzu, grożącem mu nieustannie.
Goście księżnej już wszyscy napili się herbaty i zabezpieczyli na parę godzin oczekiwania wieczerzy, sławna śpiewaczka wygłosiła już była, oklaskami okrytą, wielką aryę z niesłychanie trudnemi fioryturami, profesor Baum, obszedłszy gości, przekonał się iż nikomu na niczem nie zbywało, niektórzy zapamiętalsi miłośnicy dymu wysuwali się z cygarami na balkony, przeznaczone dla siebie, — gdy we drzwiach ukazała się jeszcze tu dotąd niewidywana postać. Był to książę Filipesco.
Zobaczywszy go zdala, gospodyni pobladła.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 1.djvu/99
Ta strona została skorygowana.