— Tak, żyć można! — potwierdził Filipesco, — ale na szaleństwa nie stanie.
— Mój drogi, ty też już nie wyglądasz na młodzika, coby szaleć potrzebował! — rzekł Argiropulo.
Roześmiał się książe.
— Ruina! — odparł wesoło, — ale nie mówmy o mnie. Jesteście moim gościem, wujaszku, musicie poddać się i słuchać marnotrawnego siostrzeńca, który wam dziś będzie pokazywał Nizzę, o ile dozwoli wasze zmęczenie i pora. Jutro wiozę was do Monte-Carlo.
— Jakto! do tego piekła?
— Tak, piękniejszego stokroć, niż Nizza, — mówił Filipesco. — Do gry nie będę was zmuszał ale wezmę dziesiątek tysięcy z sobą, abym pokazał wam, jak się to łatwo i gładko przegrywa... potem...
— Potem mi daj spocząć! — westchnął Rumun. — Jestem strasznie zmęczony, a nawykłem do tak regularnego życia w Bukareszcie!
— Zobaczymy później, jak się to złoży, — mówił Filipesco, — musicie jednak korzystać z podróży i rozerwać się.
Rumun natychmiast po śniadaniu siadł w krześle, zapalił cygaro, powrócił do nauk moralnych i opowiadań o spadku, — a naostatku wśród rozmowy się zdrzemnął. Filipesco wyszedł na palcach.
Nazajutrz, od Monte-Carlo Rumun się wyprosił, lecz musiał przyjąć obiad, na który Fili-
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/101
Ta strona została skorygowana.