pesco kilka osób zebrał, z baronem Hausgarde na czele.
W ciągu tego festynu, — dowiedział się książę, iż Simon powrócił, i był znowu w swym magazynie z taką twarzą kwaśną i chmurną, jak niegdyś.
Nazajutrz — zaledwie otworzono sklepy — Filipesco zjawił się w progu. Z za parawanika Simon spojrzał na tego, tak wczesnego gościa, który, wszedłszy do magazynu, wprost ku niemu podążał.
— Czem panu służyć mogę? — zapytał.
— Przyszedłem nie do magazynu, ale do pana — odparł Filipesco. — Nie mam honoru być mu osobiście znanym, chociaż łączą nas bardzo bliskie stosunki.
Żyd się skrzywił, — bystrem wejrzeniem go mierząc.
— Miałem to szczęście i nieszczęście razem przed dwudziestu kilku laty — mówił dalej książę — ukraść panu córkę jedynaczkę. Los mściwy ukarał mnie za to bardzo surowo.
— A! a! — mruknął Simon. — Ja córki dziś nie znam, nie mam, więc, zdaje mi się i zięcia znać nie potrzebuję.
— Myślisz się pan — odparł Filipesco. — Stosunki się zmieniły; my dziś doskonale sprzymierzyć się możemy z sobą dla ocalenia wnuczki.
— Nic jej nie zagraża! — rzekł Simon sucho.
— Pomimo całej pańskiej przebiegłości, w którą wierzę — ciągnął dalej książę — mylisz się pan raz jeszcze. Wasza córka, a dziś księżna
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/102
Ta strona została skorygowana.