z czapką naciśnięta na oczy. W tym niełatwo było poznać Simona. Belotti, który zaraz go spostrzegł za olbrzymem, dającym mu znaki, — nie mógł go poznać, bo się do siebie nigdy nie zbliżali. Simon jego znał dobrze, ale on antykwarza wcale nie. Żadne ich nie wiązały stosunki.
Domyślił się wszakże dyrektor cyrku, że to być musiał lichwiarz, którego on potrzebował.
Chociaż wśród tłumu, przepełniającego kawiarnię, śmiało, jak na pustyni, można było rozmawiać o interesach, które nikogo nie obchodziły, olbrzym, wiodący za sobą skurczonego Simona, poszeptawszy coś z Belotti’m, który wstał, absynt zabierając, z gospodarzem począł się umawiać o izdebkę na osobności i z trudnością wyrobił, że ich do ciasnej wprowadzono komórki, w której płonął jeden chudy płomyk gazowy. — Mały stoliczek i kilka krzesełek składały całe umeblowanie.
Belotti, idąc już, rozpatrywał się w tym, którego mu przyprowadzono, ale z powierzchowności żadnych wniosków wyciągnąć nie umiał.
Simon, milczący, maleńki, zbiedzony, z oczyma spuszczonemi, zdawał się raczej na ofiarę przeznaczony, niż na sakryfikatora. Belotti przy nim rósł i pyszniał. Wydał mu się Simon wcale pospolitym i lichym lichwiarzem.
Począł naprzód od tego, że spytał, czem mu służyć może? ale Simon podziękował; ani jeść, ani pić nie miał we zwyczaju, gdy robił interesa.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/13
Ta strona została skorygowana.