poczęli. A gdy ja do nich pojadę, na tem się skończy.
Zwłócząc swój wyjazd do Włoch od dnia do dnia, — Edzio badał kuzyna — i w odpowiedziach jego, w całym toku rozmów znajdował coś tak nieokreślonego, — niepewnego, iż obawa w nim wzrastała. Zabrać go z sobą do Włoch nie było sposobu, — zostać przy nim, wyglądało na jakąś obrażającą, rozciągniętą nad małoletnim kuratelę.
W końcu Lesio ile razy dochodzili do rozdziału o małżeństwie, uroczyście i z głębokiem przekonaniem, o którego prawdziwości wątpić nie było podobna, — oświadczał, że krok tak stanowczy samowolnie, bez zgody rodziny popełniony, byłby — występkiem.
Więc gdy o to mógł być spokojnym Edward, — cóż go miało tak bardzo obchodzić, że się kuzynek trochę pobałamuci rozmarzony? Było to może równie nieuniknionem, jak korzystnem dla przyszłości. Lesio był dotąd zbyt naiwnym i prawidłowym w życiu. Ochraniać go, — zabezpieczać od doświadczeń w życiu, — nie było może usługą wielką.
Wyjeżdżał więc Edzio stanowczo, i plan podróży zmienił tylko o tyle, że postanowił zawrócić do Marsylii, tam siąść na statek i udać się wprost do Neapolu, a stąd do Pompei, Castellamare i Sorrento.
Żegnali się jeszcze dni kilka... Lesław chciał odprowadzić Edzia do Tulonu, aby z nim dłużej być jeszcze...
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/130
Ta strona została skorygowana.