Stał w progu, — jeden krok dalej, a może zawrócićby się już nie mógł. Sam to widział. A, pomimo to, wyrzec się jej, — choćby tego niewinnego szczęścia, jakie dawało słuchanie jej głosu, patrzenie w jej oczy, napawanie się urokiem, który ją otaczał, — zdawało mu się nad siły, — nad możność ludzką.
Mówił sobie, że nikt w świecieby się oprzeć jej nie potrafił, — jakże on mógł nawet pomyśleć o tem, on, na którym od pierwszej chwili uczyniła tak niepokonane wrażenie.
Nazajutrz czuł się tak jeszcze zburzonym, że — pójść się nie odważył.
Przez cały dzień błądził po Paryżu, nie bez myśli, że może przypadek znowu mu widzenie jej nastręczy.
Ale tym razem nie był traf litościwy, nie spotkał jej nigdzie, a natomiast w hotelu samym najniespodziewaniej oko w oko zetknął się z wysiadającym z dorożki księciem Filipesco, który, pozbywszy się wuja, do Paryża pośpieszył.
Chciał go wyminąć, — ale książę pogonił za nim.
— To się nazywa mieć szczęście! — zawołał. — Stoicie w tym hotelu?
— Tak jest, — rzekł Lesław.
— Dawno tu?
— Zaledwie dni kilka, — odparł, wymykając mu się grzecznie hrabia.
— A zatem do widzenia przy table-d’hôte.
Spotkanie z księciem Filipesco wymaga przypomnienia, że Lesław słyszał wprawdzie
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/139
Ta strona została skorygowana.