— Jestem dyrektorem, — odezwał się Belotti, — jednego z pierwszych cyrków europejskiej sławy. W samych koniach i przyborach mam kilkakroć sto tysięcy włożonego kapitału, ale miałem nieszczęście... jestem chwilowo nieco zakłopotany, potrzeba mi kilkadziesiąt tysięcy franków.
Uderzył małego staruszka po ramieniu poufale.
— Nie zwykłem się targować, — dodał. — Możesz mi pożyczyć, mów warunki.
Simon, pomilczawszy, podniósł głowę.
— Wszystko to wiem, — rzekł. — Jaką pewność i bezpieczeństwo dać mi pan możesz? Może porękę jednego z tych, co się jego cyrkiem interesują?
Belotti rzucił się na krześle.
— Ale ja sobie nie życzę, aby chwilowy mój ambaras się rozgłaszał! — zawołał.
— Więc zapewne masz pan zastaw? — zapytał Simon zimno.
Skrzywił się dyrektor.
— Zastawu nie mam i nie daję, — odparł chmurno.
— Masz pan może polisę, asekurującą jego matériel? — dorzucił stary.
Belotti z ustami zagryzionemi nie odpowiedział tym razem.
— Przecież mój weksel powinienby mieć jakąś wagę? — odparł po długim namyśle.
— Ludzie jesteśmy, — westchnął Simon.
Belotti szukał w głowie jakiegoś nowego wyjścia, gdy stary począł mruczeć:
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/14
Ta strona została skorygowana.