— I szkoda jej do cyrku, wielka szkoda, — dodał Simon, — gdy gdzieindziej mogłaby świetną zrobić karyerę.
— Cyrk nie jest pośledniejszy od innych zawodów, — oparł się Belotti. — Ma do niego zdolność, ochotę...
— Fantazyę dziecinną, — przerwał, ożywiając się, stary, — powtarzam, szkoda jej do cyrku.
— Ale cóż ona pana obchodzi? — zawołał zdumiony dyrektor.
Simon podniósł oczy ku niemu i, pomilczawszy trochę, począł:
— Nie mam obowiązku się tłómaczyć, dlaczego ona mnie obchodzi. Może ja też chcę spekulować na niej, jak na innym towarze, ale... ale... ja ją od waćpana odkupię.
Belotti posłyszawszy to, jakiś czas stał osłupiały, jakby nie mógł go zrozumieć, a naostatek parsknął śmiechem ogromnym.
— Ale to drogi towar! szalenie drogi, szanowny panie! — zawołał.
— Ja i dyamentami handluję, — rzekł Simon.
— To są żarty! — przerwał Włoch, — a ja ani czasu, ani ochoty do nich nie mam.
— Nie, bez żartu, mości dyrektorze, — rzekł stary. — Odstąp mi pan Nerę, ja się zajmę jej losem.
— W żaden sposób uczynić tego nie mogę, — wybuchnął Bellotti. — Spekuluję na niej tak, jak na innych moich artystach, ale ludźmi nie handluję.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/17
Ta strona została skorygowana.