— Ja waćpanu pieniądze przynoszę, — odpowiedział żyd, — tylko pożyczać ich nie chcę, ale sierotę z rąk jego wykupić. Co za nią?
To mówiąc stary, wstał. Twarz jego, na którą spojrzał dyrektor, była w osobliwy sposób zmieniona, pergaminowa jej żółtość jakimś odcieniem rumieńca się ożywiła, oczy zaiskrzyły się, — u czucie drgało w tych rysach od wyrażenia go odwykłych. Włoch dopiero teraz zaczynał wierzyć, iż istotnie węzeł jakiś łączył Nerę z tym obrzydłym lichwiarzem starym. Dreszcze przeszły po nim.
— Czy Nera wie o tem, że waćpan?... — począł Belotti, któremu Simon przerwał natychmiast.
— Nera nie wie o niczem.
— Ale jakiż dowód, że to nie jest...
— Dowody się znajdą w miejscu i czasie, — dorzucił skwapliwie Simon.
Niespokojny Belotti zaczął biegać po izdebce.
— Daj-że mi waćpan czas do namysłu! — zawołał w ostatku. — Waćpan sam porównałeś ją do dyamentu. Ani Regenta, ani Kohi-Nora nie pozbywa się na poczekaniu. Dla mnie ona reprezentuje... przyszłość... kto wie ile, — krocie!!
Nie trzeba przesądzać, bo się może nic a nic nie dostać, — rzekł Simon. — Bądź Waćpan rozsądnym i umiarkowanym, a wyjdziesz na tem lepiej. Ale — dziś, późno jest. U mnie w sklepie ja o interesie tym mówić nie mogę. Chcesz waćpan, abyśmy się zeszli jutro! Gdzie?
Włoch pomyślał trochę.
Strona:PL JI Kraszewski Nera 2.djvu/20
Ta strona została skorygowana.